Podsumowanie: czy indie publishing to dobry pomysł na biznes?

09 listopada 2017

Przerobiliśmy już pięć przykazań CENTS, opisanych w książce „The millionaire fastlane” MJ DeMarco i to, jak na ich tle wyglądałoby wydawanie własnej twórczości w Polsce. Jak wyszło? Zbierzmy do kupy oceny. Jeżeli ktoś nie doczytał, to nazwy przykazań w tabelce są też linkami do postów o nich.

Przykazania CENTS a indie publishing

Jaki wniosek ogólny można wyciągnąć? Ano taki, że indie publishing to przeciętny pomysł na biznes. Taki sobie. Średnia ocena wychyla się nieco na plus, ale to przy założeniu, że wszystkie przykazania są tak samo ważne, a nie są. Najważniejsze jest przykazanie potrzeby. Mając to na względzie, trzeba by średnią zaniżyć i wyszło by, jak w pysk strzelił, 5/10.

Tak sobie. Meh.

Jak bumerang powraca pytanie: może, wobec tego, olać indie i pójść tradycyjną drogą? Dla jajec przyłożyłem kryteria CENTS do tradycyjnej ścieżki, którą można, naciągając trochę, nazwać biznesem licencjonowania na rzecz wydawcy praw autorskich do utworów za procentowe wynagrodzenie. Wyszło mi coś takiego:

Przykazania CENTS a model tradycyjny

Już tłumaczę na szybko różnice, bo i tak zjechaliśmy z tematu: :P

C jak Control: w modelu tradycyjnym masz kontrolę tylko nad jakością produktu, co nie robi żadnej różnicy, bo w indie też musi być zajebista.

E jak Entry: są, co prawda, gatekeeperzy, ale jeśli nie jesteś grafomanem, to przejdziesz przez sito. Pisałem o tym trochę TUTAJ. Innymi słowy: 5/10. Przeciętnie.

T jak Time: teoretycznie powinno być 10/10, bo WSZYSTKO dzieje się bez twojego udziału, ale ocena musi być drastycznie zaniżona z powodu tradycyjnego modelu biznesowego czyli bananizowania. Po prostu, jeżeli nie okażesz się hitem (czyli w 95% przypadków), czas działa na twoją niekorzyść: po kilku miesiącach książka przestaje być zupełnie promowana (o ile w ogóle była promowana) i wpada w niebyt.

Wychodzi 4,8/10, a po odjęciu 1,4 punkta za N jak Need, tak jak zrobiłem to w przypadku indie, wychodzi nam ocena 3,4.

Pragnę przypomnieć, że kryteria CENTS służą do oceny POMYSŁÓW NA BIZNES, zanim się za nie człowiek faktycznie zabierze. Czyli trzymasz w ręku wydruk książki i zastanawiasz się, co z nią zrobić. Wniosek? O ile z indie jest średnio, to w tradycyjnym przypadku już jest słabo.

Jak by nie patrzeć, dupa z tyłu. Trzeba się pogodzić z faktem, że pisarz to nie zawód pierwszej potrzeby. Gdyby pieprznęła jakaś selektywna bomba i nagle pisarzy byłoby o połowę mniej, świat by nie zauważył różnicy.

Wszystko rozbija się o ego, marzenia i miłość do opowiadania historii. Tylko dlatego ludzie podejmują decyzje o zostaniu pisarzami. Bo przecież nie przez logiczne myślenie! No i jak tu przykładać do tego racjonalne kryteria?

Obrońcy tradycyjnego modelu wydawania książek z reguły argumentują, że 99,9% sławnych pisarzy zrobiło w ten sposób kariery, ale nie dociera do nich, że 99,9% wszystkich pisarzy, którzy wydawali w ten sposób swoje książki, kariery nie zrobiło. Każdy chce być J.K. Rowling czy Stephenem Kingiem, ale to mrzonki, kompletnie nieracjonalne. Planując w ten sposób, szykujesz się na wielkie rozczarowanie.

Różnica polega na tym, że jeżeli ciężką indyczą pracą doszlusujesz do środka stawki, będziesz w stanie spokojnie z pisania żyć, a tradycyjnie wydawany pisarz z przeciętnymi nakładami dalej będzie musiał uczyć w szkole czy pracować w korpo. Poza tym alternatywa dla tradycyjnych wydawców pojawiła się, tak naprawdę, dopiero kilka lat temu, więc o czym my w ogóle mówimy? Nikt nie wie, jaki potencjał tak naprawdę tkwi na ścieżce indie.

Wszystko to jednak kanapowe rozważania, które przeciętnego człowieka gówno obchodzą. Pisarze są niepotrzebni, jest ich o wiele za dużo, a wiązanie kariery z pisaniem, obojętnie jakimi środkami, jest bardzo ryzykowne. Normalny człowiek, myślący o zarabianiu hajsu, w ogóle by sobie takimi rzeczami głowy nie zawracał.

No ale. Wielkie ALE ;) Lubię pisać i CHCĘ to robić, jak wszyscy, którzy piszą. Pisanie jest fajne i chciałbym, by stało się kiedyś moja karierą, sposobem na życie. Będę pisał bez względu na to, że wydaje się to być nieracjonalne ekonomicznie. Jak pisałem TUTAJ, „indycy nie zostają indykami, by zaspokajać cudze potrzeby, tylko by zaspokoić własne”. Choć pewnie dotyczy to wszystkich pisarzy, czy wszystkich artystów w ogóle. A to, że „rynek ma w dupie potrzeby autorów. Nie obchodzi go, ile potu, krwi i łez przelali, by stworzyć swoje dzieło: jeżeli nikt go nie potrzebuje, nikt za nie nie zapłaci”… Cóż, ryzyko wkalkulowane ;)

Cykl postów o przykazaniach CENTS był takim głośnym myśleniem teoretyka, próbą nadania jakichś pozorów racjonalności zwykłym marzeniom. Fajnie było zrobić sobie taki reality check, zdjąć różowe okulary i popatrzeć na chłodno.

Indie publishing to średni pomysł na biznes. Szanse powodzenia są niewielkie i dobrze mieć tego świadomość. Myk polega na tym, że i tak spróbuję, bo po prostu chcę. Jeżeli mi się nie uda, to będę wiedział dlaczego i pogodzę się z tym, bo zrobiłem na wstępie analizę i podjąłem decyzję na „tak” z pełną świadomością konsekwencji.

Inna sprawa, że sytuacja jest kiepska od dawna i od dawna nie powinno się ludziom udawać… a jednak się udaje. Niektórym. Na przekór logice. Cóż, kto nie ryzykuje, nie pije szampana ;)

Teraz do roboty. Nauczyć się pisać na dobrym poziomie, nauczyć się wydawać, nauczyć się promować. Masa pracy. I masa frajdy :D

Trzymajcie kciuki! :D

Leszek Bigos ztj. Wkurzony Pisarz

 

Obrazek: rampages.us

 

Zobacz również

Kliknij w logo   >>>>>>>

Social media

Social media

Social media

Szukasz moich książek?

Kliknij w logo

Szukasz moich książek?

Kontakt

Kontakt

Kontakt

Imię i nazwisko
Twój e-mail:
Treść wiadomości:
WYŚLIJ
WYŚLIJ
Formularz został wysłany — dziękujemy.
Proszę wypełnić wszystkie wymagane pola!