Ciąg dalszy cyklu rozpoczętego TU i TU.
Żeby nie być gołosłownym: Pezeta i Sobotę śledzi prawie milion osób na Facebooku, Piha 575 tysięcy, Popka – ponad 500 tysięcy, Słonia – 375 tysięcy, Tedego (dodatkowo przekroczył próg 100 tysięcy followersów na Instagramie), Sokoła i Marysię Starostę – 300 tysięcy, VNM’a – 230 tysięcy. Drugoligowi raperzy zgarniają spokojnie po kilkadziesiąt tysięcy fanów na FB. Nawet po odsianiu lajków z Bangladeszu, liczby są imponujące. Dodatkowo na korzyść raperów przemawia fakt, że w większości prowadzą swoje profile sami.
Facebook ostatnio dołuje, co prawda, i robię fanowskich farm przejął Instagram. Najważniejszym medium jest jednak YouTube, gdzie ilość subskrybentów kanałów niemal dorównuje liczbie fanów z Facebooka. Jeżeli chodzi o rewolucję cyfrową i streaming, raperzy ujarzmili nowe media najszybciej ze wszystkich. Udostępniają swoje albumy do odsłuchu w całości za darmo, bo wiedzą, że nikt nie kupi kota w worku, a i tak rapowe premiery z reguły wskakują na pierwsze miejsce OLIS’u (a może właśnie dzięki temu?).
Bez dwóch zdań, raperzy robią najlepsze teledyski w kraju, przy dużo mniejszym budżecie w porównaniu do, choćby, gwiazdek pop wspieranych przez majorsów. Ograniczona ilość środków wymusza kreatywność i kombinowanie, a efekt jest często innowacyjny. Dodatkowo, raperzy oswoili product placement i w ich wydaniu w końcu wygląda to jak należy, nie jak chamska reklama.
Rap od zawsze był na aucie: mainstreamowe media miały na niego wywalone. Drzwi do tantiem z radia i TV, wysokobudżetowych imprez sponsorowanych przez wielkie koncerny, były zamknięte na głucho. Rap funkcjonował przez długie lata w głębokim podziemiu i aż dziw bierze, że go wtedy diabli nie wzięli.
Kiedy pojawiły się media społecznościowe, środowisko hiphopowe zawłaszczyło je, tworząc całkowicie niezależny od mainstreamu obieg. Teraz duże firmy pukają do rapowych wytwórni, nie odwrotnie. Teraz majorsi chcą robić z raperami interesy, nie odwrotnie.
Nie mam, kurwa, zielonego pojęcia. Zresztą widzicie jak wygląda mój fanpage, dramat :P
Nigdy nie byłem dobry w te klocki, ale zdaję sobie sprawę, że muszę to jakoś rozkminić i wziąć byka za rogi, bo społecznościówki to kombajn, który w dzisiejszych czasach napędza zainteresowanie. Obserwowanie tego, jak raperzy komunikują się z fanami, z pewnością będzie dla mnie pożytecznym doświadczeniem i prędzej czy później znajdę sposób na siebie w tym temacie.
Nie wiem, kto prowadzi fanpage Fabryki Słów, ale to chyba jedyny ciekawy profil literacki na polskim Facebooku, który zintegrował czytelników, osiągnął zasięg porównywalny z profilami hiphopowymi i w dalszym ciągu bardzo ładnie rośnie. Klasykiem jest już też akcja Roberta J. Szmidta pt. „zgiń w mojej książce jako zombie” :) Jeżeli znacie jakieś inne fanpejdże związane z książkami, które dobrze prosperują, będę wdzięczny za linki.
Jeżeli chodzi o YouTube, to w większości przypadków trailery promujące książki wołają o pomstę do nieba. Zresztą, ze świecą szukać czegokolwiek innego poza czerstwymi dwuminutowymi klipami. Youtube to potencjał kompletnie przez literaturę niewykorzystany.
O, właśnie wpadł mi do głowy pomysł jak wykorzystać YouTube: nagrać soundtrack do książki :D Nie musi to być od razu cały album, wystarczą 2-3 utwory, ważne, aby je ładnie sfilmować. a nuż któryś chwyci? :D Nie trzeba mieć na to fury pieniędzy: na bank dało by się wejść we współpracę z muzykami i filmowcami na dorobku i zaproponować jakiś barter, albo znaleźć sponsora, który sfinansował by projekt. W najgorszym wypadku mogę nawet sam zarapować :P Liczy się POMYSŁ, nie hajs. Tak tu sobie kombinuję na fristajlu, ty też kombinuj. Jak raperzy :)
A, na śmierć zapomniałbym o Snapchacie i Twitterze, ale dla mnie to czarna magia. Nie mam pojęcia jak się w tym odnaleźć, przecież nie będę robił dzióbków w windzie ani hashował jak wariat.
Nie dać się zwariować. Social media to tylko narzędzie pomocnicze i tak musi pozostać. Jeżeli zostaniesz królem Facebooka, ale nie będziesz pisać dobrych (i wielu) książek, to nic ci z tego nie przyjdzie. Dlatego myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby wybrać dwie platformy, których prowadzenie będzie sprawiało ci największą frajdę (a przynajmniej nie będzie katorgą), a potem ich się trzymać.
Epilog w następnym poście.
Leszek Bigos ztj. Wkurzony Pisarz
Grafika: www.blogs-images.forbes.com