Aby stać się dobrym w czymkolwiek trzeba mieć talent, chęci i przede wszystkim bardzo dużo ćwiczyć. Z tego względu nie jestem hutnikiem, elektrykiem czy mechanikiem. Nie mam talentu, nie lubię i nie chcę tego robić. Za to ktoś inny chce i po odpowiedniej dawce ćwiczeń, praca, która mnie by przyprawiła o zawał, dla niego wcale nie jest ciężka.
Hutnicy w Krośnie wyrabiają ze szkła dzieła sztuki w czterdzieści pięć sekund, temperatura pieca to dla nich pikuś. Mój ojciec jest świetnym elektrykiem: patrzy na schemat maszyny przemysłowej, tu spojrzy, tam zajrzy i już wie, co jest nie tak. Podobnie mechanik: puknie kluczem francuskim i auto działa, a gość nawet się nie spoci przy tym. Kasę dostaje nie za to, że puka, tylko za to, że wie, gdzie należy puknąć.
Dla fachowca z doświadczeniem, wykonywany zawód to relatywnie niewielki wysiłek. Dotyczy to także pracowników fizycznych: po prostu przez lata praktyki przyzwyczajają się do warunków i obciążeń, przy których niedoświadczeni by dawno spuchli. Jeżeli zaś lubi się swoja pracę, to wysiłek staje się przyjemnością.
Dlatego chciałbym zostać pisarzem: bo umiem i lubię pisać. Całe życie chłonąłem i opowiadałem historie, w takiej czy innej formie. Mimo że klasyczną beletrystykę odkryłem dla siebie całkiem niedawno, bynajmniej nie zaczynam od zera: tworzyłem komiksy, scenariusze, wiersze i setki tekstów piosenek: zarówno klasycznych „zwrotka-refren” jak i kilkunastominutowych rapowych kolosów :) W pracy zawodowej też: jako dziennikarz, PR-owiec, copywriter, pisarz techniczny czy (nieoficjalnie) scenarzysta napisałem masę rzeczy, które w ten lub inny sposób ukształtowały mój warsztat. No i zawsze, gdzieś tam, czaiło się opowiadanie historii.
John D. MacDonald powiedział kiedyś zajebiście mądre zdanie: „każdy początkujący pisarz ma w sobie milion słów gówna, które musi wypisać, zanim stworzy coś, co da się sprzedać”. Myślę, że mam do tego celu bliżej niż dalej (w końcu coś tam już sprzedałem), choć wiadomo, że muszę się jeszcze wiele nauczyć. Każdy musi. Nauka, dla dobrego rzemieślnika, nigdy się nie kończy.
Tak czy inaczej, pisanie jest dla mnie równie łatwe i przyjemne jak dla mojego ojca naprawianie maszyn przemysłowych, czy dla mechanika pukanie kluczem. Gdyby nas zamienili miejscami, „macherzy” męczyli by się pewnie bardziej niż ja: zanim mnie by kopnął prąd, ich by dawno trafił szlag :)
Po co ten post? Ano po to, by uzmysłowić wam, że mylą się dwie grupy „ewangelistów”:
Ktoś powie, że pisarz tylko sobie siedzi i klika, a ciężka praca to kopanie rowów na deszczu. Gdybym kopał rowy codziennie przez długi czas, miałbym pewnie w dupie i te rowy i ten deszcz, a dla odmiany ślęczenie w jednym miejscu przez kilka godzin i skupianie umysłu byłoby dla mnie męczące. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Mój ojciec-elektryk ma w swojej pracy tak złożone problemy do rozwiązania, że musi być równie kreatywny, co pisarz tworzący fabułę. Jedyna różnica polega na tym, że u niego wynik jest łatwy do zweryfikowania: działa albo nie. Tzw. „artyści” nie mają czegoś takiego: odbiór ich pracy jest subiektywny. Innymi słowy, artysta to rzemieślnik, któremu nie da się udowodnić, że spieprzył robotę :P
Hehe, spodobało mi się to ostatnie zdanie, więc na nim zakończę ;) Pozdro :)
Leszek Bigos ztj. Wkurzony Pisarz
Grafika: www.jayperoni.com