W dwóch przypadkach: kiedy jesteś nieznany oraz kiedy nie zależy ci na pieniądzach.
Niestety, dobicie do pięciuset sprzedanych sztuk na własną rękę jest naprawdę trudne. Zwykle ludzie mają gotowy manuskrypt w ręku i dopiero zaczynają się zastanawiać „co teraz” :)
W takiej sytuacji, szukanie oparcia w wydawcy jest pożądane. Zaprezentuje cię bazie swoich wiernych czytelników, mediom, blogerom. Wchodzisz z nim do tradycyjnych księgarni. Czasem warto złożyć w ofierze nawet kilka książek, jeżeli to konieczne, aby fandom otrzaskał się z twoim nazwiskiem, abyś wyrobił sobie dobrą opinię.
W końcu, kiedy poczujesz się w miarę pewnie na nogach, opuszczasz ciepły kurwidołek :) Wydajesz kolejne książki własnym sumptem, a potem także te, które zlicencjonowałeś wydawcy! Cały myk polega na tym byś, wiążąc się z wydawcą, nie stracił bezpowrotnie praw do swojej pracy.
Jeżeli już wiążesz się z wydawcą, upewnij się, że twoja umowa spełnia poniższe wymogi:
Rozwinę te cztery punkty w przyszłym tygodniu.
Wreszcie lubi święty spokój: nie ma ochoty użerać się z biznesową stroną wydawania książek, bo od tego jest wydawca. Niech on brudzi sobie łapki, a na końcu uczciwie się z nim rozliczy. Oczywiście pisarz, któremu nie zależy na pieniądzach, nie monitoruje uczciwości swojego wydawcy, bo kołysanie łodzią nie leży w jego interesie. Od bezawaryjnej współpracy z wydawcą zależą w końcu wszystkie pozostałe frukty płynące z bycia publikowanym pisarzem.
Może zabrzmiało to trochę uszczypliwie, ale żeby było jasne: nie widzę w takim podejściu nic złego, o ile pisarz jest wobec siebie uczciwy i nie jęczy wszędzie wokoło, jaki to ciężki jest jego los i jak bardzo w tej branży nie ma pieniędzy. Jeżeli nie pierdzieli głupot, chodzi sobie do uczciwej pracy, a po godzinach oddaje się swojemu ukochanemu hobby, to zajebiście i tylko przyklasnąć! W końcu o to chodzi w pisaniu: by zapewnić rozrywkę najpierw sobie, a w drugiej kolejności czytelnikom.
Leszek Bigos ztj. Wkurzony Pisarz
Grafika: www.juliannemalveaux.com