Da się żyć z self-publishingu. Wiem, bo żyję z niego... już od roku!

10 lipca 2023

Niespodzianka! Minął rok odkąd „rzuciłem korpo” i utrzymuję się tylko i wyłącznie z pisania i samodzielnego wydawania książek.

Kto miał wiedzieć, ten wiedział, ale nigdy wcześniej tego publicznie nie ogłaszałem. 1 lipca 2022 roku odczepiłem pomocnicze kółka z rowerka: odszedłem z etatu i działalność pisarsko-wydawnicza stała się moim jedynym źródłem utrzymania. Minął rok i z rowerka nie spadłem – nadal tu jestem! :D

Dlaczego milczałem?

Podobno 80% nowych firm upada w ciągu pierwszego roku, a nie miałem żadnego wcześniejszego doświadczenia w prowadzeniu działalności gospodarczej, więc statystyki miały prawo napędzić mi stracha. Chciałem sprawdzić, czy dam sobie radę i przetrwam. Gdyby się okazało, że popełniłem falstart i trzeba wracać na etat z podkulonym ogonem, to prawdopodobnie nikt by się o moim „wyskoku” nie dowiedział ;)

Druga sprawa, że chciałem przeprowadzić eksperyment na własnej skórze, zanim znowu zacznę na blogu śpiewać peany o self-publishingu. Pierwsze moje wpisy na ten temat pojawiły się już w październiku 2016 roku i byłem za nie jechany w internecie. I słusznie. 

Bo co ja, tak naprawdę, wiedziałem? To, że komuś się na Zachodzie udaje, nie oznacza, że w Polsce może się udać! Pamiętajcie, to był 2016 rok, rynek był w kompletnie innym miejscu. A stare powiedzenie głosi, że ten, kto zna prawdę dzień przed wszystkimi, przez dzień uchodzi za szaleńca ;)

Dlatego też dawno zawiesiłem publikowanie nowych treści, by nie wróżyć z fusów, tylko najpierw przejść tę drogę, a potem ją opisywać. W tej chwili moje posty mają zupełnie inną wartość, skoro na własnym przykładzie udowodniłem, że miałem rację.

Dlaczego zaryzykowałem?

Nałożyło się tu kilka rzeczy.

1. Nie mam rodziny na utrzymaniu ani kredytów. Jestem odpowiedzialny tylko za siebie. W razie lipy mogę zamieszkać w kartonie i żreć ten karton, ale dziecku bym kartonu do jedzenia nie podał.

2. Nie mam czasu. W zeszłym roku stuknęła mi czterdziecha. Tu się już nie ma co pierdolić – jeżeli mam podejmować ryzyko, to teraz. Z czasem uciekały też preferencyjne stawki ZUS-owskie, bo działalność zarejestrowałem będąc jeszcze na etacie, więc trzeba było się ogarniać także z pragmatycznego punktu widzenia :P 

3. Mam spore doświadczenie zawodowe. Kilkanaście lat w kilku branżach robi swoje. Gdyby powinęła mi się noga, wiem, że gdzieś bym sobie znalazł pracę. Ryzyko porażki, choć istniało i było realne, nie oznaczało zaczynania wszystkiego od zera. Ucierpiała by tylko duma i pewnie żołądek – od wpieprzania tego kartonu – bo walczyłbym do końca :D

4. Nie nadaję się już na etat. Im dłużej łączyłem pracę z rozwijaniem Platinum Story po godzinach, tym bardziej mój umysł odlatywał. Nie potrafiłem się skoncentrować na etatowej robocie, miałem coraz większe problemy z subordynacją. Nie potrafiłem tego po prostu rozdzielić, wyłączyć na 8 godzin. Myślami byłem już przy pracy na siebie, a nie na kogoś.
Wreszcie, po jakimś nudnym callu w pracy, popatrzyłem na hajs, który przywiozłem z targów i stwierdziłem: „Leszek, co ty tu jeszcze robisz?”. I poszło :)

5. Jestem, kurwa, dobry :D A przynajmniej wystarczająco dobry. Zanim wykonałem skok „na głęboką”, dostawałem już od obcych ludzi najcenniejszy feedback ze wszystkich: po lekturze którejś z moich książek wracali po kolejne i głosowali portfelami! Miałem prawo uwierzyć w siebie. 

Flexin' ;)

100% „keep it real”

Coby na dzień dobry uciąć dociekania sceptyków – tak, przez cały ten rok żyłem (i nadal żyję) w 100% ze sprzedaży swoich książek (na chwilę obecną: 2x fantasy i 1x thriller). Żadnych spotkań autorskich, donejtów, warsztatów, Youtubów czy kasy od rodziców. 100% cukru w cukrze.

Żeby nie było, nie jestem jakimś purystą i OCZYWIŚCIE że mam zamiar dołożyć inne źródła dochodów do mojego budżetu. Muszę się po prostu zorganizować i poświęcić temu uwagę, zwłaszcza spotkaniom autorskim. Walą mnie opinie interneciaków, którzy mówią, że to nie jest „prawdziwe pisarstwo” – nikt mi nie będzie mówił, co mam robić. Natomiast, z blogerskiego obowiązku, pragnę po prostu odnotować, że z self-publishingu da się też żyć w pełni „purystycznie”, na podstawie samej sprzedaży książek. W tej chwili znajduję się dokładnie w takiej sytuacji, ale mam nadzieję, że już niedługo, bo dywersyfikacja jest podstawą stabilizacji i wzrostu.

Ile zarabiam?

Możecie spytać: „żyjesz z tego, ale na jakim poziomie?” Krótka piłka: na poziomie średniej krajowej... na razie. Jak na pierwszy rok działalności i de facto jedyny kanał dopływu hajsu (sprzedaż książek), uważam, że to sukces, ale wiadomo, że ambicje mam dużo większe. Natomiast doceniam to, co już zbudowałem i że wizja wpieprzania kartonu na razie mi nie grozi ;) 

Czy jestem jedyny?

Obiegowa opinia głosi, że z pisania nie da się żyć, prawda? A z self-publishingu to już pewnie w ogóle! Muszę być więc jakimś farciarzem, anomalią, glitchem w Matrixie.

Otóż nie. Znam osobiście kilku „selfów” który zarabiają z samowydawania tyle, że mogliby zrezygnować z etatu lub alternatywnych działalności. Natomiast mają na tyle lukratywne inne źródła zarobkowania oraz/lub na tyle wysokie stałe wydatki, rodzinę na utrzymaniu i standard życia, którego nie chcą (nawet tymczasowo) obniżać, że wolą doić kilka cyców naraz. I tak powinno wyglądać rozsądne podejście, pochwalam całym sercem, to ja jestem debil, że zrobiłem inaczej :D

Jakkolwiek chyba faktycznie jestem pierwszym, który robi TYLKO to. I nie ma tu żadnego wytrycha, magicznej pigułki czy drogi na skróty. Za to jest dużo zapierdalania. Ale jak się kocha to, co się robi, tak jak ja to kocham, to jest to słodki zapierdol i każdemu życzę takowego :) 

Więc jak: self-publishing czy tradycyjne wydawanie?

Podtrzymuję to, co zawsze mówiłem: jeżeli nie planujesz być autorem jednego tytułu, tylko NAPRAWDĘ chcesz uczynić z pisania sposób na życie, idź w self-publishing. Jeżeli nie boisz się dodatkowych obowiązków, tylko jara cię perspektywa realizowania dalekosiężnej wizji na siebie i swoje książki, to na „selfowej” drodze szybciej dojdziesz do pieniędzy.

Zważywszy jak niewielu autorów w ogóle decyduje się na samowydawanie, to odsetek zarabiających wymierną kasę jest imponujący – bez wątpienia dużo wyższy niż u tradycyjnie wydawanych pisarzy. Tamci to, w zdecydowanej większości, zarabiają co najwyżej drobne na kawę, a patrzą na „selfów” z góry. Pusty śmiech mnie ogarnia :D

Oto moje książki :)

Co dalej?

Chciałbym wrócić do regularnego blogowania, zwłaszcza teraz, kiedy w końcu mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że wiem, co mówię ;) Natomiast nie składam żadnych obietnic co do terminów, bo blog to, mimo wszystko, odległy priorytet. Innymi słowy, będę postował kiedy mi się będzie chciało :P Ale, na szczęście, chce mi się dużo bardziej niż wcześniej ;)

Tymczasem odpalam rocznicowego szampana – kurde, zasłużyłem :D Piję zdrowie wszystkich, którzy mi zaufali i kupili moje książki!!! Dziękuję Wam bardzo, zostańcie ze mną! A pozostali - sprawdźcie moją twórczość, jest dostępna na stronie www.platinumstory.com.

Do poczytania! :D

Leszek Bigos ztj. Wkurzony Pisarz

Zobacz również

Kliknij w logo   >>>>>>>

Social media

Social media

Social media

Szukasz moich książek?

Kliknij w logo

Szukasz moich książek?

Kontakt

Kontakt

Kontakt

Imię i nazwisko
Twój e-mail:
Treść wiadomości:
WYŚLIJ
WYŚLIJ
Formularz został wysłany — dziękujemy.
Proszę wypełnić wszystkie wymagane pola!