„Kastrator” – mój pierwszy thriller psychologiczny

26 stycznia 2022

Tak, książka jest dokładnie o tym, co myślisz. Natomiast nie jest to slasher ani body horror.

Kastrator” to thriller psychologiczny, w którym bohater na własną rękę wymierza sprawiedliwość pedofilom. Przy użyciu internetu zwabia ich w pułapkę, a potem kastruje.

Skąd pomysł?

Pewnego ranka przy śniadaniu przeglądałem newsy i natknąłem się na kolejną historię, w której pedofil porwał, zgwałcił i zabił dziecko. Zagotowałem się i pomyślałem wściekły: „jakbym dorwał skurwysyna w swoje ręce, to bym mu odciął jaja”. Chwilę potem złapałem się na tym i dotarło do mnie: Boże... Przecież chyba każdy ojciec pomyślał kiedyś dokładnie to samo! Niejedna matka zapewne też.

Można powiedzieć, że miałem dzień z bani, w pracy myślałem tylko o tym, odlatywałem na wszystkie strony :) To chyba najfajniejsza część tej roboty, kiedy nieskrępowana fantazja żłobi sobie ścieżki wedle upodobania :D Już pierwszego dnia wpadłem na tytuł. „Kastrator”... Ostry, brutalny, jednoznaczny. Podjarałem się na maksa, dobry tytuł to +500 do entuzjazmu, bo wiadomo, wokół czego pomysł się kręci. Miałem podsumowanie fabuły w jednym słowie.

Z reguły nie podpalam się: nie siadam od razu do kompa, tylko daję idei odleżeć, żeby przekonać się, czy faktycznie jest w niej materiał, by udźwignąć całą książkę. No i okazało się, że z czasem pomysł, zamiast niknąć, pączkował: powstał główny bohater, jego backstory, środowisko, w którym się obraca. „Kastrator” dojrzał do momentu, w którym wiedziałem, że jak tego nie wyrzucę z siebie, to chyba wybuchnę :) Tak nabuzowanym można siadać do pisania! :D

Do tego analiza „na chłodno” podpowiadała mi, że kontrowersja i bliskość tematu wszystkim rodzicom sprawi, że publiczność dla książki się znajdzie. Umówmy się, aspekt pragmatyczny nie jest bez znaczenia, zwłaszcza, gdy ma się wykładać na publikację własne pieniądze.

Jak powstał „Kastrator”

Pomyślałem, że ciekawie by było siedzieć w głowie takiego człowieka. Obcować ze schizami, które stopniowo go pożerają. Poznać cenę, jaką musi zapłacić, jak bezpośrednio wpływa na niego eskalacja wydarzeń. Dlatego napisałem „Kastratora” w pierwszej osobie, bo jest to dużo bardziej sugestywne niż wszechwiedzący narrator trzecioosobowy.

Każdy bohater potrzebuje antagonisty. W pierwszej wersji „antagonistą” miał być cyniczny prokurator – karierowicz, który widział w wałkowanej przez media sprawie trampolinę dla swojej kariery. Wydawało mi się to ciekawym obróceniem typowego schematu do góry nogami, że kibicujemy gościowi, który łamie prawo, a nie temu, kto go strzeże.

Z czasem jednak pojawiły się problemy. Ni cholery linie czasowe obydwu wątków nie chciały mi się spiąć. Nie miałem zielonego pojęcia o technikach śledczych ani żadnego dostępu do ekspertów, więc żeby przekonująco pokazywać postępy śledztwa czekała mnie masa researchu. I to od podstaw: nie wiedziałem nawet gdzie przebiega linia podziału kompetencji miedzy policją a prokuraturą. Zacząłem się zastanawiać nad sensem: nie dość, że włożę w to masę pracy, to w rezultacie ciężar gatunkowy książki przesunie się w stronę kryminału, a nie mrocznego psycho-thrillera, jak sobie zakładałem. Do tego, znając życie, na bank nie wystrzegłbym się rażących błędów, za które czytelnicy, który na kryminałach zjedli zęby, zrobili by mi z dupy jesień średniowiecza :D

Z ciężkim sercem musiałem wszystkie rozdziały z prokuratorem wywalić do kosza, a nazbierało się ich :( Interesująca postać, ale cóż... Jak to mawia Neil Gaiman, „Kill your darlings” ;)

Zamiast prokuratora antagonistą został pedofil, co wydaje się dużo bardziej naturalnym wyborem dla takiej książki. Jego rozdziały są napisane w trzeciej osobie, ale w czasie teraźniejszym, co też zmniejsza dystans do postaci.

Mów mi Frodo :(

Przypuszczam, że wielu pisarzy tak ma, że pierwsza ćwiartka książki pisze się sama, zapierniczasz jak messerschmitt, bo dopiero kreślisz ramy tego świata i wiele ci wolno. Potem jednak zasady są już jasne i trzeba się ich trzymać. Znika też efekt nowości i pisanie zamienia się, cóż... w pracę. Im dalej tym trudniej, przynajmniej do ostatniej ćwiartki, kiedy wychodzisz z dżungli i zaczynasz widzieć koniec.

W przypadku „Kastratora” dochodził jednak ciężar gatunkowy i to, że pisałem głównie w pierwszej osobie. Nie mogłem utrzymywać zdrowego dystansu, trzeba się było wczuć w tego typa, żeby być przekonującym. Sama tematyka książki sprawiała, że podczas pisania napatrzyłem się na masę obrzydliwych i wstrząsających rzeczy. Pisanie ryło mi beret, im dalej tym ciężar był większy, odkładało się to we mnie. Czułem się jak Frodo we „Władcy pierścieni”: im bliżej Mordoru, tym pierścień coraz bardziej mu wjeżdżał na psychę i coraz trudniej było go nieść. Za to odbiłem sobie w końcówce... Ostatnie rozdziały specjalnie pisałem po kilka akapitów dziennie, by się rozkoszować, by trwało to jak najdłużej... :D

Autocenzura

Pojawił się szkopuł. Jeden z beta readerów zwrócił mi uwagę, że sceny gwałtów na nieletnich są na tyle graficzne, że mogę zostać oskarżony o rozpowszechnianie pornografii dziecięcej.

I co teraz?

Usiedliśmy z redaktorką, poczytaliśmy trochę interpretacji prawa, skonsultowała się z kim trzeba i stwierdziła, że zostawiłaby jak jest. Że owszem, sceny są graficzne, ale wiadomo, kto tu jest oprawcą, a kto ofiarą, że sceny nie powstały, aby kogokolwiek pobudzać seksualnie, bo ocena moralna tych czynów jest w książce jednoznacznie potępiająca.

Przemyślałem temat i doszedłem do wniosku, że mimo wszystko złagodzę te sceny. Sam się ocenzurowałem.

Po pierwsze: naprawdę wystarczy jeden zbulwersowany świrus, bym stanął przed sądem. Artykuł 202 kodeksu karnego jest jednoznaczny i nie wiem na ile sędzia byłby otwarty na interpretowanie kontekstu. Wolę się o tym nie przekonywać. Takie „publicity” nie jest mi do niczego potrzebne.

Poza tym w tych scenach chodzi o coś innego niż pokazywanie co wchodzi gdzie i w jaki sposób. Mają być wstrząsające, ale nie tak. Dobrze, że zwrócono mi na to uwagę, bo zamiast stawiać w centrum aspekt fizjologiczny, przepisałem sceny, by uwypuklić zwyrodnienie oprawcy i cierpienie ofiary. Czasem naprawdę lepiej, kiedy kamera odjedzie w bok w newralgicznym momencie, bo zmusza to wyobraźnię do pracy. Więc owszem: ocenzurowałem aspekt fizyczny tych scen, lecz uważam, że przez to wyszły bardziej szokujące niż wcześniej.

Podsumowanie

Pierwsze osoby, które recenzowały książkę, kończyły ją na max 2-3 posiedzenia. Zarywały noce i robotę, bo musiały wiedzieć, co dalej. Dramaturgia i stopniowanie napięcia mi bez wątpienia wyszły :)

Jeśli chcesz się przekonać na własne oczy, możesz mnie wesprzeć i kupić „Kastratora” TUTAJ.
Pozdrawiam! :D

Leszek Bigos ztj. Wkurzony Pisarz
 

Zobacz również

Kliknij w logo   >>>>>>>

Social media

Social media

Social media

Szukasz moich książek?

Kliknij w logo

Szukasz moich książek?

Kontakt

Kontakt

Kontakt

Imię i nazwisko
Twój e-mail:
Treść wiadomości:
WYŚLIJ
WYŚLIJ
Formularz został wysłany — dziękujemy.
Proszę wypełnić wszystkie wymagane pola!