Udało się! Po wielu rajdach pod górkę udało mi się w końcu napisać pierwszą książkę 😀 Nie jest zbyt długa: w druku, w zależności od formatowania, powinna mieć 250-300 stron. Ktoś mógłby wzruszyć ramionami i powiedzieć „wielkie mi rzeczy”, ale dla mnie owszem, to są „wielkie rzeczy”. Dla mnie to BIG FUCKING DEAL i jaram się jak sześciolatek 😀 Zresztą, jak można się nie cieszyć w takiej sytuacji? Jeżeli kończysz pierwszą w życiu książkę i spływa to po tobie jak woda po kaczce, to zajmij się czymś innym, bo widocznie pisanie to dla ciebie przykry obowiązek, albo jeszcze gorzej, nie czujesz do pisania kompletnie nic.
Jaki jest tytuł i o czym to jest?
Tytuł nie jest jeszcze ustalony, zdecyduję o nim po beta-testach (o nich za chwilę). Książka opisuje historię zwyczajnej rodziny tuż przed nastaniem apokalipsy i stanowi pierwszy tom serii: w głowie mam już przebieg fabuły drugiego tomu i luźne pomysły na tom trzeci.
Jaki to gatunek?
Bardzo, ale to bardzo dobre pytanie. Nie wiem, jakaś hybryda, mutant 🙂 Najprostszą odpowiedzią byłby chyba romans pomieszany z science-fiction w klimacie post-apo, a raczej tuż-przed-apo 🙂 Niestety w przypadku promowania książki trzeba się zdecydować na jedno, więc kluczowe będą procenty. Jeżeli z analizy wyjdzie, że książka to w 55% romans, a w 45% SF, to będzie trzeba ją promować jako romans, a jeśli okaże się że 55% to SF, a 45% romans, wtedy… wiadomo 🙂 Problem polega na tym, że składników w tej zupie jest na pewno więcej niż dwa.
Co dalej?
Beta testy. Wysyłam książkę do ośmiu osób: czterech kobiet i czterech facetów w różnych grupach wiekowych, z różnymi gustami. Jest np. dwóch inżynierów różnych specjalizacji (eksperci techniczni), żołnierz, zwykła nastolatka, jest dwoje geeków-krytykantów itd. itp. Mają przeczytać książkę bez zwracania uwagi na pospolite błędy (nie chodzi mi o korektę), tylko płynnie, ciurkiem, jak normalny czytelnik, który po prostu szuka rozrywki.
Jeżeli coś im zgrzytnie, znajdą błąd merytoryczny, stwierdzą, że bohater zachowuje się nielogicznie, coś jest bez sensu czy jakiś wątek idzie do lasu, mają to wynotować. Potem zbiorę to wszystko do kupy i jeżeli z kimś się zgodzę, to będę poprawiał. No i oczywiście zbiorę od nich subiektywne opinie o książce, jak im się, najnormalniej w świecie, podobała. Pomoże mi to z grubsza ustalić publiczność, do której miałbym tę książkę adresować. Potem przyjdzie czas na najważniejszą decyzję:
Czy będę wysyłał książkę do wydawców, czy wydam ją sam?
Hehe, no tak. „Wkurzony pisarz” sarka na klasyczny model wydawania książek, jest orędownikiem indie-publishingu, więc odpowiedź może być tylko jedna, prawda? Właśnie nie 🙂 Byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że nie jestem ciekawy, czy któryś z tradycyjnych wydawców jest zainteresowany wydaniem mojej książki. Nie chodzi mi o jakąkolwiek walidację czy potwierdzenie umiejętności, bo w moich własnych oczach jestem mistrzem świata i nikt nie przekona mnie, że jest inaczej 😀
Interesuje mnie inna rzecz. Nawiązanie współpracy z autorem (zwłaszcza debiutantem) to ze strony wydawnictwa decyzja biznesowa i jeżeli będą chcieli zrobić ten krok, oznacza to, że widzą w mojej książce potencjał SPRZEDAŻOWY. A skoro oni myślą, że mogą ją sprzedać, to ja, na własną rękę, też mogę.
Druga sprawa: tylko idiota na wstępie odcina sobie możliwe warianty, nie wysłuchawszy propozycji. Nawet, jeżeli miałby je potem odrzucić.
Leszek Bigos ztj. Wkurzony Pisarz
„Interesuje mnie inna rzecz. Nawiązanie współpracy z autorem (zwłaszcza debiutantem) to ze strony wydawnictwa decyzja biznesowa”
100% racji!
„i jeżeli będą chcieli zrobić ten krok, oznacza to, że widzą w mojej książce potencjał SPRZEDAŻOWY.”
Raczej widzą inwestycję, w której ryzyko stoi po ich stronie. Piszę o tym niżej, ale zastanów się czy to ryzyko rozkłada się tak samo dla Ciebie i dla dużego wydawnictwa.
Nie wiem jakim dysponujesz nakładem finansowym, jaką posiadasz sieć dystrybucji, czy reklamy dla Tworzonych przez siebie produktów. Patrząc na tego stronę Twojego projektu, obecne na nim zdjęcia, projekt strony, ogólną otoczkę tego czym się zajmujesz – nie posiadasz na wypromowanie debiutanckiej powieści ( Tym bardziej pierwszej części sagi! Ale o tym za chwilę. ) odpowiednich środków.
Zwyczajnie obawiam się, że nie stać Cię i/lub nie masz ew. kontaktów wśród portali/firm mogących objąć Twoją książkę patronatem i pomóc ją wypromować, tak abyś nie musiał do całego interesu dopłacać.
Albo posiadasz i doskonale się z tym ukrywasz, aby zwiększyć efekt zaskoczenia – wtedy łapiesz ode mnie wielkie propsy za odwagę, aby to tak rozegrać 😉
” A skoro oni myślą, że mogą ją sprzedać, to ja, na własną rękę, też mogę.”
No nie bardzo. Duże firmy charakteryzują się tym, że stać je na to, aby np. pierwsza inwestycja z zaplanowanych trzech nie przyniosła zysków, a jedynie wyrobiła markę i ‚grunt’ pod kolejne. Napędziła ‚HypeTrain’ na kolejną książkę. Dodatkowo wydając debiutancką książkę wpisują sobie w ryzyko to, że cała inwestycja będzie klapą – trudno, zaboli, ale ostatecznie odbiją sobie na czymś innym.
Czy Ty możesz sobie na tego typu rzeczy pozwolić?
Ale generalnie gratuluję ukończenia pierwszej książki! Oby był to początek czegoś wielkiego 🙂
Nie mam kasy na promocję ale też nie mam zamiaru na dzień dobry drukować X tysięcy egzemplarzy ani nakładać na książkę presji, że niby wszystko od niej zależy, bo to nieprawda. Mam czas. Nie liczę na dużą sprzedaż jednej książki, ale bardziej realnie: na małą sprzedaż WIELU książek. Żeby zbudować taką masę krytyczną trzeba czasu i lat pracy, więc spokojnie. Mam czas, bez ciśnień. Robię mały nakład, promocja w internecie, testowanie co działa, co nie, generalnie powoli do przodu, małymi krokami.
To zupełnie inny model biznesowy niż tradycyjny, więcej informacji znajdziesz tu:
http://leszekbigos.com/ksiazki-to-nie-banany-czyli-myslenie-dlugoterminowe-cz-1/
http://leszekbigos.com/ksiazki-jako-inwestycja-czyli-myslenie-dlugoterminowe-cz-2/