Efekt Sandersona – umowy wydawnicze

30 marca 2022

Zobaczmy jak to się stało, że Brandon Sanderson zgarnął ponad 35 milionów dolarów od fanów na Kickstarterze i został najbogatszym self-publisherem na świecie.

Czynników jest cała masa, wiadomo, ale jeden wybija się ponad wszystkie i jest kamykiem, który wzruszył tę lawinę. Mianowicie w swoich kontraktach Sanderson nie przepisywał na wydawnictwo wszystkich praw i tej zasady zdaje się trzymać do dzisiaj.

Kiedy Sanderson zaczynał, tradycyjne wydawnictwa były jedyną sensowną opcją, więc chcąc wypłynąć, musiał pójść z nimi na współpracę. Nie wiem, czy już wtedy wykazał się dużą przenikliwością, czy agent tak wynegocjował w jego imieniu, czy wydawnictwo Tor po prostu uznało, że ta dziedzina praw autorskich jest tak marginalna, że nie mają zamiaru jej egzekwować, natomiast fakt jest faktem.

Prawa do wydawania kolekcjonerskich / limitowanych edycji książek pozostały przy Sandersonie.

Pisał sobie autor grzecznie, grindował, budował uniwersum, budował osobistą markę. Aż wreszcie, kiedy sytuacja dojrzała, postanowił spieniężyć swoje prawa. Założył własne wydawnictwo Dragonsteel Entertainment i odpalił pierwszą kampanię na rzecz wyprodukowania oprawionego w skórę i bogato zdobionego nakładu „Drogi królów”. Już za pierwszym podejściem rozbił bank zgarniając 6,7 miliona dolarów, co było wówczas najwyższym wynikiem w historii zbiórek na cele literackie.

Czy kogoś dziwi w tej sytuacji, że autor napisał cztery kompletnie nowe, nie związane żadnym kontraktem powieści? :D Skoro taki hajs daje się zgarnąć na odgrzewanym kotlecie, to co można osiągnąć w przypadku premierowego materiału?

Właśnie, szybki offtop, bo druga rzecz wpadła mi z lewej flanki. Sam fakt, że Sanderson MÓGŁ założyć swoje wydawnictwo i wydawać w nim cokolwiek, oznacza że nie miał z Tor zawartej ekskluzywnej umowy. Nie było tak, jak w większości przypadków, że w trakcie trwania kontraktu wydawnictwo ma pierwszeństwo do wydania wszystkiego, co napiszesz i nie wolno ci opublikować nawet SMSa bez ich wiedzy ;) Pisałem o tym TUTAJ: trzeba zachować obrotowość!

Dobra, wracamy do tematu :) Oczywiście Sanderson cały czas honoruje umowę, który wiąże go z Tor, w końcu dają mu ekspozycję, której w życiu nie osiągnąłby na własną rękę. Natomiast jest na tyle płodny, że bez problemu jest w stanie nakarmić obie bestie. Kto by pomyślał, że kontrakt z jednym z największych wydawnictw fantastyki na świecie stanie się dla pisarza jedynie platformą do penetracji rynku, bo w świetle ostatnich wydarzeń, pieniądze z niego to drobne na waciki? Się porobiło :D 

Brandon Sanderson jest najbogatszym selfem na świecie, ale nie jest TYLKO selfem. Jest pisarzem HYBRYDOWYM  i to jest tak naprawdę clou tego posta. Hybrydowy model prowadzenia kariery jest najbardziej optymalny by zjeść ciastko i mieć ciastko: i zarobić i korzystać z machiny wielkich sieci handlowych, by budować rozpoznawalność, która przełoży się na jeszcze więcej kasy.

Wydaje się wam, że to są oczywiste oczywistości i co to za przemyślenia kanapowego biznesmena :P Serio? Stawiam dolary przeciw orzechom, że większość pisarzy w umowie wydawniczej czyta tylko fragment dotyczący % honorarium, ewentualnie długości trwania licencji. Nie patrzą nawet na to, co przepisują na rzecz wydawcy. 

A z reguły jest to KOMPLET praw, 360 stopni, pełen pakiet. Nie tylko kwestie audio czy ebooków, ale prawa do zawierania umów z zagranicznymi rynkami, adaptacji dzieła na inne media, wspomniane edycje kolekcjonerskie, tworzenie merchu itp. Domyślnie WSZYSTKO.

Spytacie jakie to ma znaczenie? George Lucas podpisując umowę z 20th Century Fox na światową dystrybucję pierwszych „Gwiezdnych wojen” zostawił sobie prawa do produkcji zabawek na podstawie filmu, a studio przystało na to. Taki „drobiazg” zrobił z Lucasa miliardera. Wiadomo, inna skala i 99% wydawnictw i tak nic nie robi z prawami, które sobie zastrzegli kontraktem, chyba że ktoś ich zaczepi z własnej woli, bo mają zbyt wielu autorów, zbyt duży zapierdziel z bieżącymi sprawami.

No właśnie: kolejny argument, by nie przepisywać wszystkiego. Prawa leżą odłogiem, podczas gdy ty, jako autor, mógłbyś szukać dróg do ich spieniężenia na własną rękę!

Tort majątkowych praw autorskich można pokroić na nieskończoną ilość kawałków i czas najwyższy, by pisarze zaczęli zdawać sobie z tego sprawę i licencjonować wydawcom TYLKO te rzeczy, które wydawnictwa faktycznie mają zamiar egzekwować. W sensie nie że domyślnie przepisują wszystko, ewentualnie wyłączając pojedyncze rzeczy, tylko odwrotnie: zawierać w umowach pojedyncze, wylistowane pola eksploatacji, zostawiając przy sobie całą resztę. Nigdy nie wiadomo kto i kiedy się czymś zainteresuje: kiedy się to wydarzy, wolisz, drogi autorze, mieć przy sobie te prawa.

Dekady temu autorzy byli na straconej pozycji jeżeli chodzi o dysponowanie prawami: interesy załatwiało się „analogowo”, trzeba było bywać na odpowiednich bankietach i ściskać graby z odpowiednimi ludźmi, a oni mieli za krótkie ręce. Tak też narodziła się kasta pasożytniczych agentów literackich. Natomiast teraz? Agenci są potrzebni jak plaster na dupie. Do ogólnoświatowej kontroli nad pieniężeniem utworu wystarczy autorowi email i prawnik od praw autorskich.

Kolejni malkontenci zaczną zapewne pierdolić, że „człowieku, gdzie Sanderson, globalna marka, a gdzie szaraczki, nic nie znaczący autorzy z pryszcza na dupie szatana jakim jest Polska”? Ech, fofoksejk :) Jak dla mnie to tym bardziej! Skoro koleś z taką pozycją jak Sanderson widzi mega potencjał w dojeniu obu cyców, to autor, który ma wielokrotnie mniej do stracenia powinien tym bardziej! W końcu jakby mi dawali miliony, to bym się bardziej zastanawiał, czy warto oddać wszystkie prawa, niż jak polskie wydawnictwo za komplet praw chce mi dawać psie ogryzki! :D 

Co stoi na przeszkodzie, by współcześni autorzy od samego początku prowadzili swoje kariery w sposób hybrydowy? Część książek wydawali własnym sumptem, a w przypadku tych, które pójdą przez „tradycyjną” maszynkę, świadomie podpisywali umowy wydawnicze, uważnie selekcjonując pola eksploatacji licencjonowane wydawcom i zostawiając sobie całą resztę? 

Sam w tej chwili jestem w 100% selfem, ale jeżeli myślicie, że z przyczyn ideologicznych odrzucę ofertę tradycyjnego wydawnictwa, jeżeli się zgłosi do mnie z propozycją, to się grubo mylicie. Money talks! Jeśli moce przerobowe pozwolą, nie widzę przeszkód, by np. jedną czy dwie serie dystrybuować tradycyjnie i zgarniać dzięki temu ekspozycyjne frukty, które zwrócą uwagę na inne serie, które wydaję przez Platinum Story.

A właśnie, jak się wam wydaje, kto ma lepszą pozycje negocjacyjną z wydawnictwem: totalny naturszczyk, czy self z pakietem publikacji i niekoniecznie mega liczną, ale jednak wierną, własnoręcznie wyhodowaną fanbazą?

Kickstarterowy sukces Sandersona otworzył oczy bardzo wielu ludziom, bo nagle się okazało, że da się osiągnąć spektakularne rzeczy na własną rękę. Nie wszyscy potrzebują od razu 35 milionów dolarów, ale ilu pisarzom wystarczy kilka tysięcy baksów / złotych, na swój sen i nie potrzebują się oglądać na wydawców i patologiczny system dystrybucji, by go spełnić? Ilu wydawców będzie musiało zweryfikować swoje drakońskie kontrakty wydawnicze, bo się okaże, że pies z kulawą nogą nie jest nimi zainteresowany?

Bardzo ciekawe czasy mamy, zajebiście jest być teraz pisarzem. Żyć nie umierać.

Lajkujcie profile na Facebooku i Instagramie, bądźcie na bieżąco! :D

Leszek Bigos ztj, Wkurzony Pisarz

 

Zdjęcie: Youtube

Zobacz również

Kliknij w logo   >>>>>>>

Social media

Social media

Social media

Szukasz moich książek?

Kliknij w logo

Szukasz moich książek?

Kontakt

Kontakt

Kontakt

Imię i nazwisko
Twój e-mail:
Treść wiadomości:
WYŚLIJ
WYŚLIJ
Formularz został wysłany — dziękujemy.
Proszę wypełnić wszystkie wymagane pola!